poniedziałek, 28 listopada 2016

Rozdział 27

*Brennan*
(w tym samym czasie)

Usiadłem w swoim pokoju i zacząłem się zastanawiać nad swoim zachowaniem. Okay, przyznaję, bałem się ojca, ale to co zrobiłem było naprawdę podłe. Powiedzieć przy wszystkich, że Savannah jest moją dziewczyną, wiedząc, że ona kocha Alexa (z wzajemnością), a Brandon, który jest, a raczej był, moim chłopakiem bywa strasznie wybuchowy i zazdrosny.
- Brennan, kochanie… - mama weszła do mojego pokoju i usiadła obok. – Nie możesz spędzić tu całego dnia. Może i pokłóciliście się z Savannah, ale zapewne raz dwa wróci i omówimy kwestię waszego ślubu… - pogłaskała mnie po plecach.
- Ślubu? – spytałem z niedowierzaniem. – Nie sądzisz, że to za szybko? Niedawno się poznaliśmy… - zacząłem wymyślać.
- Ależ wiesz, że teraz to trzeba wszystko z dwuletnim wyprzedzeniem planować… - nie dawała za wygraną.
Nie wiedziałem jak ją przekonać. Wyznać prawdę czy wymyślić kolejne kłamstwo?
- No wiem… - burknąłem pod nosem. – Ale jest coś co powinienem wyznać. – postawiłem na prawdę. Najwyżej spakuję się i pojadę do Los Angeles. Być może Brandon mi wybaczy.
- O co chodzi synku?
- Bo… Bo… - jąkałem się. - Savannah wcale nie jest moją dziewczyną! – wyrzuciłem z siebie jak torpeda. Chciałem mieć to wszystko za sobą.
- Co? Jak to? – mama nie mogła zrozumieć.
- Udawałem, bo… Boję się, że ojciec znów mnie odrzuci. Tak naprawdę to jestem, a raczej byłem, w związku z jej bratem… - zamilkłem na chwilę i obserwowałem rekcję rodzicielki. Nie odezwała się ani słowem, tylko wstała, popatrzyła na mnie, pokręciła głową i wyszła.
Zrobiło mi się przykro. Chciałem być uczciwy, wszystko naprawić, a matka, moja własna matka, tak mnie potraktowała. Pewnie powie wszystko ojcu, a ten wyrzuci mnie z domu na zbity pysk, jak to się mówi.

Pół godziny później zniknąłem bez słowa. Zabrałem wszystkie swoje rzeczy i udałem się na lotnisko. Zakupiłem bilet i czekałem na samolot. Tak bardzo chciałem być w Los Angeles, w ramionach Brandona. To on był, jest i zawsze będzie moją wielką miłością. Mam tylko nadzieję, że wybaczy mi i wszystko będzie jak dawniej…

Wieczór… LA jak zwykle biło jasnym światłem z ulicznych latarni stojących co kawałek. Złapałem taksówkę i udałem się do domu.
- Brennan? Ty nie w trasie? – Tyler zasypał mnie ogromem pytań, gdy tylko przekroczyłem próg.
- Tak wyszło. – rzuciłem krótko i skierowałem się do swojej sypialni. Zapaliłem świeczki na ołtarzyku dla Brandona i zacząłem rozpakowywać rzeczy.
Tyle się zmieniło od dnia, w którym się poznaliśmy. Nasz związek rozwijał się powoli, a my sami dopiero się poznawaliśmy, każdego dnia na nowo. Nasze upojne noce lub zwykłe nocne pogaduszki... Nasze randki, próby z The Heirs, trasa… To wszystko było niesamowite. Ale jak zawsze musiałem wszystko skopać. Nie ma nas, nie ma nic. W moim sercu jest jedna wielka pustka, którą tylko on umie wypełnić…

poniedziałek, 21 listopada 2016

Rozdział 26

*Alex*
(w tym samym czasie)

Opuściłem lotnisko w Chicago i złapałem taksówkę. Podałem kierowcy adres i pogrążyłem się w rozmyślaniach.

Savannah zachowała się okrutnie. Najpierw rozkochuje mnie w sobie, namawia na ślub, a potem całuje się z Brennanem i jest jego dziewczyną.
Brandon został zraniony. Może i nie dogadywaliśmy się najlepiej, jednak zawsze był dla mnie przyjacielem, więc oczywiste, że jest mi go żal. Tak bardzo się zaangażował... Biedny.
Eian jak zwykle wykorzystał sytuację. Niby taki spokojny, kochany... Ale swoje za uszami ma. Wiem doskonale, że ostatniej nocy Sav była u niego i za jego namową zażyła narkotyki.
A Brennan? Na niego brak mi słów. Zachował się jak totalnie niewychowana świnia. Takie coś swoim przyjaciołom... Gdyby nie moja, z natury spokojna, osobowość pewnie dawno temu wylądowałby on na cmentarzu obok papużki mojej babci.

Dotarłem do domu siostry. Zapłaciłem taksówkarzowi, zabrałem bagaże i zapukałem do drzwi.
- Lexiu! - siostra mnie wyściskała. - Wejdź i opowiadaj. Co u Ciebie?
- Wszystko się sypie. Odszedłem z zespołu, pokłóciłem się z żoną, kumpel mi ją odbił... Mam tego wszystkiego dość. Mogę się trochę zatrzymać u Ciebie? Chcę zapomnieć, by nie martwić mamy... - mówiłem, ocierając łzy spod oczu.
- Pewnie. Zostań ile chcesz. - uśmiechnęła się serdecznie. - Chodź za mną. Pokażę Ci pokoik dla Ciebie. - skierowała na piętro.
Odetchnąłem ciężko, podniosłem bagaże i ruszyłem za nią. Zatrzymaliśmy się w pomieszczeniu obok jej sypialni.
- Jeśli bedziesz czegoś potrzebował to mów. Jako rodzeństwo powinniśmy się wspierać. - oznajmiła i zostawiła mnie samego.
Rzuciłem się na łóżko i wyciągnąłem telefon, aby wystukać SMS-a do Savannah.
'Przepraszam za wszystko. Za to, że wyjechałem bez pożegnania. Za to, że nie byłem wystarczająco dobrym mężem. Po prostu za wszystko. Proszę odpisz, zadzwoń, cokolwiek. Chcę wszystko wyjaśnić.'
Nacisnąłem 'wyślij' i czekałem na jakiekolwiek znak od Savi. Potrzebowałem jej jak nigdy... Potrzebowałem jej spojrzenia, głosu, dotyku. Potrzebowałem jej miłości. Potrzebowałem jej jak tlenu...

poniedziałek, 14 listopada 2016

Rozdział 25

*Savannah*

Dokończyłam posiłek i udałam się z Brennanem do jego pokoju.
- Co Ty sobie wyobrażasz!? Rozwalić jednocześnie dwa związki!? Nienawidzę Cię! Nienawidzę! - wydarłam się na chłopaka.
- Savi, to nie tak. - próbował mnie uspokoić. - Mój ojciec nie toleruje mojej orientacji. Musiałem udawać. - zaczął mi tłumaczyć.
- Tchórz z Ciebie! Gnojek! Nic nie warty p***ł! - rzucałam wyzwiskami.
- Jeśli nie chcesz mnie wysłuchać to wyjdź. - warknął.
- Bardzo chętnie. - opuściłam sypialnię Brena, trzaskając drzwiami.
- Sav? Co się stało? - Eian złapał mnie w ramiona.
- Mam dość. Alex się obraził i wyjechał, Brandon tak samo, a Brennan wszystko zepsuł i się posprzeczaliśmy... - zaczęłam szlochać.
- Będzie dobrze... Nie martw się Savi. - pogłaskał mnie po włosach. - Chodź ze mną. Zabiorę Cię do LA. Pogodzisz się z bratem. - chwycił mnie w pasie i ruszyliśmy.

Przyjechaliśmy na lotnisko i wykupiliśmy ostatnie dwa bilety na lot do LA. Udaliśmy się do poczekalni, czekać na odprawę. Zauważyłam po drugiej stronie chłopaka o długich ciemnych włosach. 'Mój brat...' pomyślałam.
- Brandon! - zawołałam, a on uniósł głowę. - Brandon! - krzyknęłam z radością i podbiegłam do niego. - Braciszku. Przepraszam. Ja nie wiedziałam, że on coś takiego zrobi. - przytuliłam głowę do jego kolan.
- Już okay, siostrzyczko. - pogłaskał mnie po głowie i schował nos w moje włosy. - Brakowało mi Ciebie, ślicznotko. - dodał, a ja cicho zachichotałam. - Alex tu był. Poleciał do siostry w Chicago. Odszedł z zespołu. - oznajmił.
- Co? - spytałam i spojrzałam bratu w oczy. - Aż tak się wściekł?
- Aż tak. - potwierdził. - Szkoda, bo był naprawdę niezły. - dodał po chwili. - I uwierz mi, że gdyby został, pozwoliłbym abyście byli razem. Flagstad to porządny facet, w sam raz dla Ciebie...
Słowa Brandona były naprawdę miłe. Żałuję, że nic przy śniadaniu nie zrobiłam, bo wiem, że cierpi jak ja... Pociesza mnie, a sam tego potrzebuje.
Wstałam z podłogi i usiadłam obok brata. Przytuliłam go mocno.
- Jeszcze wszystko się ułoży, a ja kogoś pokocham. - wyszeptałam mu w ramię.
- Zaraz nasz lot. - Eian podszedł do nas z bagażami i lekko uśmiechnął. - Chodźmy. Lepiej się nie spóźnić. - skierował do odpowiedniego wyjścia.
Popatrzyliśmy z Brandonem na siebie porozumiewawczo i ruszyliśmy za McNeelym.

Podróż minęła nam szybko. Odkluczyłam drzwi, pchnęłam je lekko i rzuciłam bagaże w przedpokoju.
- Dzięki za wszystko Eian. Jedź już odpocznij. Spotkamy się jutro. - powiedziałam i przytuliłam go.
- To ja Ci dziękuję. Ty i Brandon jesteście niesamowitymi muzykami. - uśmiechnął się i wsiadł z powrotem do taksówki.
- Ah ten Eian... - westchnęłam i weszłam do mieszkania. - Zaniesiesz mi bagaże do mojego pokoju? - spytałam brata.
- Jasne. A Ty przygotujesz posiłek?
- Oczywiście. Zjemy lody z ciastkami na deser i wypijemy kawę. - zaśmiałam się i udałam do kuchni.
Wyjęłam z szafki dwie filiżanki, wsypałam kawę, a następnie wstawiłam wodę. Wyciągnęłam lody z zamrażalnika, pokroiłam je i nałożyłam na waflowe miseczki. Znalazłam ciastka i przyozdobiłam nimi deser. Akurat woda się zagotowała, więc zaparzyłam kawę. Ustawiłam wszystko na tacy i zaniosłam do salonu. Usiadłam na kanapie,  a Brandon dołączył po chwili.
- Smacznego. - podałam mu miseczkę i zaczęliśmy jeść.
Cieszę się, że nie gniewa się na mnie o sytuację z Brenannem...

poniedziałek, 7 listopada 2016

Rozdział 24

Jeden z naszych ulubionych, co nie Rikeroholic?
Dziś specjalna dedykacja dla Ciebie <3

*Brandon*

Rankiem spotkaliśmy się przy śniadaniu. Pani Benko z uśmiechem na ustach podała posiłek do stołu.
- Co u Ciebie synku? - spytała Brena.
- Jakoś idzie. Tyler trochę narzeka, że ciągle mnie w domu nie ma... Ale jest okay. Po za tym zakochałem się na zabój... - odparł.
- Brennan Benko! No proszę! Jaki odważny! Przyszedł tutaj! Przyszedł po tym wszystkim! - pan Benko wszedł właśnie do kuchni. - I jeszcze się zakochał! - dodał ze śmiechem i dosiadł się do stołu. - Mów szybciutko w kim się tak zakochałeś...
- To śliczna i urocza dziewczyna... - zaczął, a ja spojrzałem się na niego zdziwiony. Czy ja wyglądam jak dziewczyna? - Długo się szykowałem, by to wyznać, ale Savannah jest moją ukochaną. - oznajmił i chwycił pod stołem moją siostrę za rękę, by po chwili podnieść ją do góry i pokazać ojcu. - Bardzo się kochamy. To chyba związek już na zawsze. - pocałował Sav w usta.
Alex zakrztusił się przeżuwanym kawałkiem bułki.
- Przepraszamy na chwilę. - Eian chwycił go za rękę i wyprowadził.
Łzy zaczęły zbierać się w moich oczach, więc również przeprosiłem i opuściłem jadalnię. Zamknąłem się w przydzielonym mi pokoju i wyciągnąłem na środek walizkę. Wrzuciłem do niej wszystkie swoje rzeczy i opuściłem willę rodziny Benko. Skierowałem się na lotnisko, gdzie zakupiłem bilet na pierwszy lot do Los Angeles. Usiadłem w poczekalni i czekałem na odprawę.
- Brandon. Dobrze, że Cię spotkałem. - Alex usiadł obok mnie.
- Alex... Przykro mi. To musi być trudne... Bardzo kochasz moją siostrę, co? - spojrzałem mu w oczy.
- Nawet nie wiesz jak. - odparł smutno i dotknął srebrnej obrączki na palcu.
- Teraz zrozumiałem, więc wiem. Sorry, że Was rozdzieliłem. Może to wszystko potoczyło by się inaczej... - westchnąłem.
- Może... Ale teraz to nieistotne... Jadę na trochę do siostry do Chicago. Dziękuję Ci za niesamowitą współpracę. - przytulił mnie.
- Odchodzisz od zespołu? - spytałem.
- Muszę. Nie umiem tak. Brennan okazał się taką świnią... I jeszcze Ciebie tak zranił... - ledwo powstrzymywał łzy zbierające się w jego czekoladowych oczach.
Szkoda mi jego. Szkoda mi mnie. Tam przy śniadaniu czułem się jak debil. I Alex pewnie też.
- Pasażerowie lotu numer trzysta osiem do Chicago proszeni są do kierowania się do wyjścia numer trzy. - usłyszeliśmy z głośników.
Flagstad uściskał mnie jeszcze raz i odszedł. Straciłem gitarzystę i przyjaciela...

--------------------------------
Witajcie!
Mam dziś trochę do powiedzenia...
W zeszłym miesiącu, na zajęciach w szkole, otrzymałam zadanie napisać dialog o kłótni - oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie zrobiła z tego Fan Fick'a. Fragment tego rozdziału i kawałek z kolejnego = właśnie ten dialog. Muszę wyznać, że strasznie spodobał się mojej polonistce o czym wspomniałam Brandonowi (tak, temu, który jest jednym z bohaterów) i też chciał przeczytać. No i się zaczęło. Przetłumaczyłam to -> chciał przeczytać więcej -> zaczęłam tłumaczyć cały ten blog dla niego (w nieco zmienionej wersji). Polonistka poprosiła mnie potem o cały ten FF, więc wysłałam jej w skróconej wersji, a później chciała dowiedzieć się czegoś o zespole. Chyba mamy kolejną Heirsess ;) W życiu jeszcze nie byłam taka szczęśliwa jak teraz.
Miłego dnia :*
Nowy rozdział już za tydzień.