*Brennan*
Brandon kazał mi i Eianowi pojechać do kwiaciarni po jakieś wiechcie.
Oczywiście jak to w mieście były korki. Staliśmy w centrum przez jakieś pół
godziny!
- Zaraz się spóźnimy... Brandon będzie zły... - panikował McNeely.
- Spokojnie. Wszystko zdążymy. Jest dopiero po ósmej. - odezwałem się.
- A z resztą... Lubisz śluby? Bo ja nie... To wszystkie jest takie sztuczne...
Dlatego ja wymyśliłem plan na swój ślub zupełnie inaczej...
- No nie lubię... A jaki to plan?
- Wiesz, najpierw skromna ceremonia w kapliczce dla najbliższych, a
później bal do rana w ogrodzie... Coś oryginalnego. - nie wdawałem się w
szczegóły, bo korek powoli zaczął się zmniejszać i ruszyliśmy do przodu.
- Ciekawe podejście. Ja jeszcze nad tym nie myślałem. Tak, możesz się
śmiać, ale jeszcze nad tym nie myślałem, a mam ponad dwadzieścia lat...
- Nikt się nie będzie śmiał... Co powiesz o Alexie? Jest niewiele od
Ciebie starszy...
- Ale on... No wiesz, ma powodzenie u dziewczyn. A ja? Oczerniony
przez brata ćpun.
- Co? - gwałtownie zahamowałem, bo jakiś wariat wyjechał z uliczki. -
Jak jeździsz kretynie!? - wydarłem się na tamtego gościa. - Co? - znów
zwróciłem się do Eiana.
- Nie wydasz mnie? - spojrzał na mnie z przejęciem.
- Oczywiście, że nie. Jesteśmy kumplami. - pokrzepiająco się
uśmiechnąłem.
- Od czasu studiów mam problemy z narkotykami. Nie umiem przestać...
Jesteś pierwszą osobą w zespole, która wie. Nie chciałem by Brandon wiedział,
bo zależy mi ma tej pracy... - posmutniał.
- Nie dowie się. Obiecuję. - uścisnąłem z nim mały palec na znak
obietnicy i ruszyłem dalej.
Do kwiaciarni dotarliśmy po około godzinie od wyjazdu spod domu
Hudsonów. Weszliśmy do środka.
- Przyszliśmy po odbiór kwiatów na nazwisko Hudson. - odezwałem się.
- Opłacone z góry. - dodał Eian.
- Dobrze... - kwiaciarka zerknęła w swój notes i poszła na zaplecze po
wielki bukiet kwiatów. Kupowaliśmy jeden od całego zespołu, bo po co wydawać
ponad cztery razy tyle, jak i tak postoją z tydzień góra. - Proszę. - ostrożnie
podała mi zawinięte w papier kwiaty.
- Dziękujemy. Do widzenia. - oznajmił za nas obu McNeely i wypchnął
mnie za drzwi.
Wsiedliśmy do auta i ruszyliśmy w drogę powrotną. I znów utknęliśmy w
korku.
-Brennan! Pośpiesz się! Zaraz wychodzimy! - wołał Brandon, gdy
szykowałem się na ślub, a było już po obiedzie.
- Już, już! Tylko poprawię fryzurę! - odpowiedziałem i przeczesałem
włosy ręką. Zostawiłem niepotrzebne rzeczy w pokoju ukochanego i zszedłem po
schodach.
- No to idziemy. - Hudson przepuścił mnie w drzwiach, które po swoim
wyjściu dokładnie zamknął.
Wsiedliśmy do auta chłopaka, oczywiście ja za kółkiem i pojechaliśmy
do kościoła na ceremonię.
- Serio muszę tam być? - spytała po drodze Savannah.
- Musisz. Ryland jest bratem Rossa, a Ross to nasz dobry kumpel, jak i
Ry kiedyś. - brat szybko jej to wyjaśnił.
Wykłócali się jeszcze tylko chwilę, gdyż dojechaliśmy już na miejsce.
Wysiadłem z samochodu z gracją, otworzyłem drzwi Brandonowi i podałem mu rękę.
Ścisnął ją lekko i razem skierowaliśmy się do kościoła.
- Pomyśl tylko... Kiedyś my będziemy tu jako para młoda... Tacy
szczęśliwi... - rozmarzyłem się.
- Masz rację, skarbie. Kiedyś... Na razie jesteśmy młodzi. Mamy
jeszcze czas. - cmoknął mnie w policzek.
- Kocham Cię. - szepnąłem.
- Ja Ciebie też. - złączył nasze usta w czułym pocałunku.
- Gołąbki nasze, idziemy już. - rzucił ze śmiechem Alex i łapiąc Sav w
talii, ruszył do środka.
Usiedliśmy mniej więcej w połowie, z prawej strony, by mieć dobry
widok na parę młodą. Goście zaczęli zajmować pozostałe miejsca, a Ryland stanął
przy ołtarzu.
Po kilku minutach w drzwiach ujrzeliśmy Daisy. Miała długą białą
suknię, welon do pasa i wielki bukiet róż. Wynajęty fotograf robił masę zdjęć,
a kamerzysta nagrywał całą uroczystość.
Gdy nadszedł czas przysięgi, Savannah złapała Alexa za rękę i ze
złością patrzyła jak jej były chłopak bierze ślub z inną. Zauważyłem na jej
policzkach kilka łez. Może pod maską złości, którą na dziś przybrała tak
naprawę kryje się smutek?
Brennan w tej historii jest niesamowicie czuły, spostrzegawczy i przyjazny.
OdpowiedzUsuńIdelany przyjaciel :)
No to już wiemy co nie co o McNelly'm... Ale on też zasługuje na szczęście więc...
Czekam na next i oczywiście pozdrawiam serdecznie :)